Ana - 2011-05-25 17:57:37

Nie za bardzo lubię pisać swoje świadectwa.

Jak wiecie byłam we Francji i to były wielkie owoce. O czwartej rano wstałam już spakowana, 5:40 miałam autobus do Bydgoszczy, przed 7:00 rano już byłam na miejscu o 7:05 miał być autobus, który miał 5 minut spóźnienia. Na lotnisku czekałam z niecałe trzy godziny. Spotkałam tam sympatyczną panią, która leciała do Londynu do syna. Lot samolotem wydawał się długi, tylko dwie godziny. Odprawa w Londynie trwała chyba z pół godziny, potem tylko pozostało osiem godziny czekania na lotnisku na wylot do Dinard we Francji. Całą moją podróż zawierzyłam Opatrzności Bożej.
Wiadomo te osiem godzin dłużyły się nie miłosiernie, ale dotrwałam. Tylko przy odprawie zatrzymali mnie, dlatego, że miałam większy woreczek niż powinnam. Jedna pani użyczyła mi woreczka i dalej tylko 3 godziny czekania i patrzenia na tablicę, na jakie stanowisko zostanie podstawiony samolot. Usiadłam sobie na krzesełko i czekałam i nie zawiodła mnie moja intuicja co do stanowiska. A potem było już tylko z górki, samolot miał opóźnienie chyba z 20 minut. Sprawdzanie biletów, chwilkę czekania na korytarzu i szybkim krokiem wszyscy szli do samolotu. Miałam to szczęście, mogłam usiąść sobie przy okienku i podziwiać piękno naszego świata.
Do Dinard leciałam tylko 45 minut może z 50 minut, zleciało szybko, słońce już zachodziło widziałam tylko na chmurach kolor zachodzącego słońca. Po wylądowaniu szłam do odprawy, jedna polka i jedyna z dowodem osobistym  Zakręciłam się troszkę, bo gdzie te wyjście a tu niespodzianka wychodzę i czeka na mnie Siostra Gabriela przywitałyśmy się uściskałyśmy (właśnie tak sobie wyobrażałam przywitanie po tak męczącej podróży). Wyszłyśmy z lotniska i właśnie szła do nas Siostra Alicja, przywitałyśmy się i poszłyśmy w stronę parkingu. Było już po 22:00, przestałam już patrzeć na zegarek, czułam jak opadają mi emocję i daje się we znaki zmęczenie. Podczas jazdy rozmawiałyśmy więc pomału zapominałam o zmęczeniu. Na miejscu, S Gabriela jeszcze przygotowała mi obiad i coś do picia. Tak po pierwszej w nocy poszłam spać. Koniec części pierwszej.

Na drugi dzień wstałam jak pamiętam chyba po dziewiątej. Zjadłam z S Gabrielą śniadanie i poszłyśmy na Mszę. Nie będę pisać szczegółów. Przyleciałam pod koniec rekolekcji, więc to były dni pustyni.  W tym czasie Ojciec Augustianin wytłumaczył mi na czym polega życie Augustiańskie.
Następne dni były pełne nowych wrażeń. W poniedziałek  z Siostrami pojechałam nad ocean, tam Siostry mają domek gdzie raz w roku mogą sobie odpocząć od codzienności. Wszystko dla mnie było nowe, Bretania to piękny kraj zachwyca swoją przyrodą. Byłyśmy w kaplicy św. Michała Archanioła z Opatrzności Bożej tak wyszło, że trafiłyśmy na otwartą kaplicę. Pan który właśnie zamykał kaplicę opowiedział nam historię. Kaplica leży na wysepce, więc codziennie ocean zalewa do niej drogę wtedy nie można się już dostać. Droga jest krótka, choć kamienie spowalniają spacer, trzeba uważać. Potem mała wspinaczka po skałach, ścieżką w górę. I wielki zachwyt kontemplacja. Odmówiłyśmy brewiarz i w drogę.
Zejście też troszkę trwało, warto było i warto tam wracać.

Potem niedaleko domku poszłyśmy na plażę odmówić różaniec (i po zbierać parę muszli). Wsłuchując się w szum oceanu spokojnie bez pośpiechu kontemplowałam tajemnice różańca, nikt mnie nie gonił i sama się nie śpieszyłam. Modlitwa brewiarzowa, czas na kolację i do Rennes.
Następny dzień był jak co dzień szósta rano po budka śniadanko, Jutrznia, Msza św. i przygotowania do święta św. Iva. Oczywiście odwiedziny w klinice. Kurs języka francuskiego. Modlitwa, kontemplacja. W sobotę było wielkie święto z S Gabrielom przygotowałyśmy dwie pieśni, "Oliwka" i "Barka".  Poznałam też Łucję i jej rodziców, to wspaniałe spotkać takich ludzi. Pożegnałam się już wcześniej z Siostrami. Po Mszy szybko pobiegłam się przebrać wziąć bagaże. Jeszcze był mały poczęstunek, troszkę nasze emocje opadły.

I wyjechałam, żegnając się z S Marią Magdaleną i S Gabrielom. Bardzo, ale to bardzo było mi żal wyjeżdżać. Bo choć bariera językowa nas dzieliła potrafiłyśmy się porozumieć. Z łezką w oku wyjeżdżałam. Wróciłam o koło 6:00 rano. i potem pociągiem do Torunia.


Podsumowując ten czas. Nie zawsze to czego my pragniemy jest wolą Bożą. Pierwszy raz w życiu tak bardzo słuchałam wszystkiego na zewnątrz( rozmowy z Siostrami, wszystkie emocje) jak i w sercu. Nie czułam się wyobcowana, choć tak daleko od kraju i bariera językowa. Wspaniałe Siostry atmosfera pełna obecności Bożej. Piękna Liturgia, liturgia chorych. Tego przez te dwa lata uczył mnie Jezus, jak żyć w Augustiański sposób. Zobaczyłam to co w moim życiu mi brakowało i czego szukałam, a byłam jakby nie zdecydowana. Ten cały czas oddałam Bogu. Chwała Mu za to.

szukajaca Boga - 2011-05-25 19:09:40

pięknie Rubinko!
oddałaś tutaj ten augustiański klimat który panuje na stronie dar.religia.net :)

Ana - 2011-05-25 19:28:33

Oooo.... starałam się opisać moje emocje podczas pobytu w Rennes. :)
Nawet nie mam nic wspólnego ze stroną dar.

sanderka1000 - 2011-05-25 21:28:24

Rubinko, miło, że podzieliłaś się swoimi przeżyciami :) Gratuluję odwagi - podróż w tak dalekie strony i to samemu, naprawdę trzeba mieć wiele odwagi. Nie wiem czy osobiście podołałabym. Niech augustiańskie dzieło w Tobie trwa! ;)

Ana - 2011-05-25 22:10:51

Dziękuję sanderka. I wciąż żyję tamtymi chwilami z Siostrami Augustiankami.

szukajaca Boga - 2011-05-26 16:32:48

hehe no chodziło mi o ten klimat :)
pozdrawiam!

salli - 2011-05-27 20:45:40

widac ze dobrze spedziłąś ten czas. Jak widać byłaś bardzo odważana że pojechałąś aż tak daleko, widać że dla Boga jest wszystko możliwe. Może i kiedyś sie przełamie i pojade, ale to tylko Bóg wie.

Ana - 2011-05-28 19:29:17

Oj tak ten czas nie był stracony.  Wręcz owocny...:) Po prostu rzuciłam się na głęboką wodę ufając Jezusowi.

Jeżeli chce cie spotkać szalone i oddane siostry zakonne Jezusowi Chrystusowi. I same pragniecie właśnie w taki sposób żyć, to zapraszam do odwiedzin w Rennes.

dentysta piaseczno