Gość
Ja Was teraz staram się wesprzeć, ale nie raz sama odrzucam takie wsparcie, więc rozumiem to, że nie traktujecie czasami słów Śliwki czy moich poważnie
W Piśmie Świętym przemawia do nas sam Bóg. Wy się zastanawiacie czy istnieje. Istnieje! Nie raz doświadczyłyście tego świadomie, pamiętacie? Ale On jest przy Was nawet teraz, kiedy wydaje się Wam, że Go nie ma. Stworzył człowieka- kto inny mógł by to zrobić? Tylko ktoś potężny i wielki- jakim jest Bóg Ojciec. Dlatego nie odrzucajmy słów Boga, bo to On mówi do nas.
Będę pamiętać o Was w modlitwie i zobaczycie, że Bóg zdziała cuda!
Przemieni Wasze serca, oczyści dusze i napełni Was Swoją Miłością, która pozwala żyć i trwać.
Ostatnio edytowany przez dzidziuś (2011-07-07 15:15:41)
s. Maksymilla
Śliwko, ale ja doskonale rozumiem to, że wielu ludzi przezywa takie czy nawet gorsze sytuacje, wielu ludzi też tego wyszło, ale pewnie też wielu to jeszcze czeka. Tylko jednak ten fakt to nie jest zbytnio pocieszenie. Dziękuje za Twoje słowa, na pewno wspierają, ale to nie jest stan, z którego wychodzi się za pstryknięciem palca.
Nie, ja nie wątpię w Jego obecność, jestem pewna, że On jest. Tylko czasem mam wrażenie, że ta cała "praktyka wiary" nie jest dla mnie, że to za trudne i nie potrafię sobie z tym radzić. On może być, istnieć i ingerować w moje życie, ale bez mojego wkładu w Jego wolę.
Bo On jest dobry, bardzo dobry...
Offline
Florystka
Ja też wierzę w Boga,nie odrzucam Jego istnienie,część mojej duszy mocno Go kocha,ale nie widzę sensu modlić się i prosić Go o cokolwiek,On działa czy tego chcę czy nie,ale ja nie mam już sił,aby szukać swojego miejsca w Kościele.Dokładnie tak jak napisała Sanderka,niech On robi co zechce,ale ja Mu w tym nie pomogę.
A co do pocieszania,staracie się,wiele ludzi to przeżywa,no tak,ale to jest podobne trochę do chorowania na raka,jeśli ja choruję to mnie nie pociesza fakt,że są inni równie chorzy.To nie uzdrowi mnie,ani nie uśmierzy bólu,a tym bardziej nie przestanę się bać,tego co będzie dalej...
Offline
Gość
Mi Bóg jest już obojętny i spływa po mnie to czy ktoś ma tak samo czy nie...Albo czy mój stan jest normalny czy nie...Z drugiej strony nie chcę żeby inni odchodzili od Boga i jesli mam tylko możliwośc komuś pomóc,wesprzec go gdy np.boi się spowiedzi to to robię,ale sama się do tego nie zastosuję.
Może i to była duchowa niemoc,ale teraz,sama rezygnuję z relacji z Bogiem,niech On sobie będzie,ale mi ma dac spokój.Chciałabym byc zupełnie obojętna...We mnie nagromadzone jest tyle żalu i pretensji,że żadnej normalnej relacji nie mogę stworzyc...Mam to gdzieś.
Gość
Weroniko, skoro nie chcesz by inni odchodzili do Boga, to może jednak nie do końca jest On Ci obojętny... i może te pokłady żalu i pretensji też o tym świadczą... możliwe, że napiszesz, iż nad interpretuję i nie mam racji, bo wszak w Twej głowie nie siedzę, ale...zanim odrzucisz weź pod uwagę.
Gość
owieczko Boża- tak przeżyłam- i z tego co pamiętam nie raz- sama po sobie doświdczam tego, że faktycznie życie duchowe to sinusioda. więc tak zdecydowanie nie raz byłam w takim stanie, że "bida z nyndą"- to małe słowa.
moje "pokrzepianie" nie ma na celu powiedzenia "inni mają gorzej"... nie. bo sama uważam, ze to najgorsze z pocieszeń.
chodzi mi raczej o to, że często w "takich" kwestiach- i mówię to zdecydowanie także na własnym prykładzie- i pewne rzeczy się pewnie dopiero po jakims czasie widzi- żę mimo że te wątpliwośco dotyczą Boga, strasznie się człowiek wkiety skupia na sobie samym- i chodzi mi tylko o to, że jesli już wiemy, że jesteśmy w jakimś takim stanie, to warto do tego też tak podejść,. żeby np woedzieć jakie niebezpieczęństwa, pokusy i inne takie towarzyszą takim stan- i zwyczajnie nie dac się na nie nabrać. i sądzę, żę właśnie (zresztą jak już pisałam wyżej, nie są to tylko moje "intuicje") najczęstszymn niebezpieczeństwem może być właśnie zrobienie z tej "niemocy", "kryzusu" "pustyni" "nocy" (jak zwał tak zwał) końca świata.
co do wracania do początku- to też myślę, że to dobra sparwa- myślę, że warto np w takim "dobrym" znaczy czasie takiego "pocieszenia" sobie notować to co się z nami dzieje... potem można do tego wrócić.
można też poprosic takich bliskich sobie ludzi, żeby w takim trudnym czasie nam przypominali to co Bóg w naszym życiu zorbił- właśnie w naszym, żeby Oni jako bliscy, ale i obserwatorzy, mogli w bardziej obiektywny sposób przypomnieć nam, że naparwdę działanie Boże w naszym życiu jest realne.
Gość
sanderka1000 napisał:
Śliwko, ale ja doskonale rozumiem to, że wielu ludzi przezywa takie czy nawet gorsze sytuacje, wielu ludzi też tego wyszło, ale pewnie też wielu to jeszcze czeka. Tylko jednak ten fakt to nie jest zbytnio pocieszenie. Dziękuje za Twoje słowa, na pewno wspierają, ale to nie jest stan, z którego wychodzi się za pstryknięciem palca.
więc jeszcze tylko chciałam dopisać, że moim "celem" nie było nakłonienie Was do tego, żeby z tego stanu "wyjść za ptyknięciem palca"- jak sama pisałam, nie można przyspieszać czasu kryzysu. chodzi raczej o to, żeby nie robić z niego czegoś co określna mnie, mój stosunek do Boga itd. tzn umieć "wykorzystać" nawet ten czas- a widzę taką szansę, tylko w tym, żeby dać Bogu do niego, do czego czasu , dostęp.
fajnie ktoś powiedział kiedyś, że główną przyczyną kryzusu modlitwy, jest jej brak. wystarczy tydzień , lub dwa przeżyć bez modliwty, a już zwyczajnie nie chce się do niej wracać...
i może się tu pojawić agrument o nieszczerości (więc go uprzedzam od razu) na zasadzie, po co mam się modlić, skoro nie mam na to "ochoty" , przeicież taka modlitwa jest nieszczera... i to jest bardzo "fajna" pułapka- czasem modlitwa będzie zwyczajną walką- pozbawioną jakiegolokwiek romatyzmu, czy jakiejkolwiek "szczerości"- tzn rozumianej, tak jak ją opisałam powyżej.
i po to też jest taki dobry duchowy czas, żeby móc sobie z kryzysem poradzić.
więc ja Wam powiem, że jak już wyżej pisałam doskonale rozumiem ten stan i wiem sama po sobie i po innych- bo jak mówiłam to nie jest stan dosteopny nielicznym tylko KAŻDEMU kto poważnie traktuje swoją wiarę- każdemu! - no więc naparwdę czasem trzeba się po rpostu trzymac czego do czego się nawet nie ma przekonania- chodzi w końcu o wierność. i chociaż nie chce mi się, czy NIE WIDZĘ SENSU, to trzymać się twardo! wiem, że łatwo się mówi- ale powiem Wam, że zdarzało mi się naparwdę doświdczyć błogosławoeństwa tego.
i to nie chodzi o to, żeby teraz siąść i się przekonywać, jak to mi jest "ok"skoro nie jest. tylko chodzi o zwykłą wiarność- nawet jeśli ta moja iwerność to będzie spędzeniu pół godziny w kompletnej ciszy- tej duchowej- ale będę!
jeszcze raz chcę podkreślić, że nie chodzi o bagalizowanie czegokolowiek...
może raczej o takie lekko "upokorniania" włąśnych przeżyć- bo mówię też o swoich!! a może szczególnie o swoich!
nie jeden święty mówił o tym, że poczucie humoru- to rozumiane dosłownie, ale i to takie na zasadzie właśnie trochę przebicia tych naszych balonów, pewłnych jakiegoś takiego zatroskania o siebie, to najlepszy egzorcyzm. zły duch jest pełn pychy więc też jakoś szczególnie kusząc na w tym czasie będzie chciła taże nas wpędzić w pychę- która może miec różne postaci- nawet fałszywej pokory ! więc dobrze też rozwalać te nasze "pałace" włąsnych emocji, uczuć, "stanów" poprzez właśnie to odwracanie wzroku od nas samych i patrzenie na krzyż, właśnie jak na tego miedzianego węża na pustyni.
i wiem, że to mogą być banały ale powiem Wam jeszcze jedną rzecz- tego czy tak jest nie da się ocenić zzewnatrz, tzn tylko posłuchac o tym i stwierdzic czy nam to "odpowiada" czy nie? czy to będzie skuteczne czy nie? trzeba próbować tego.
jeszcze dodam, że ja się staram próbować. pewnie, że bywa różnie- masę razy przegrywam, i się potwornie w tym koncentruję na sobie, i może 1 na 100 razy faktycznie udaje się być wierną, ale jest we mnie pragnienie, żeby jednka tak było. i powiem Wam jedno - od tego czasu, kryzysy są inne albo raczej inaczej przeżywane- spokojne. takie ze świadomością, że "ta zimna musi minąć"- że nie jest tak, że Bóg jest ze mną tylko w dobrym czasie- ale w tym złym też, a może szczegolnie
a jeśli kogoś to interesuje, to od jakiegoś miesiąca jestem na takim "pustkowiu"- ja wolę tak to nazywać... więc nawet gdy teraz o tym piszę, to wcale nie piszę z perspektywy kogoś kto jest na "wyżynie duchowej" i patrzy przez różowe okulary.
kochane, wiecie co jest w tym najwspanialsze? że nie musimy być sile, wielkie, wspaniałe... nie. to w ogóle nie jest ważne. jest Bóg i to On jest naszą wiernością- "Bo dary łaski i wezwanie Boże są nieodwołalne" (Rz 11, 29) więc nie jest tak, że jedni maja więcej siły żeby "przeżyć" (bo jak mówiłam nie chodzi o przyspieszanie !!) czas kryzysu, a inni nie. Bóg jest niezmienny. On na wybrał, jak czytamu bodajsze w liście do filipian, "przed założeniem świata".
serio to Bóg jest siłą.
Jego Słowo- dlatego jestem zwolenniczką czytania Pisma Świętego kiedy tylko się da- kiedy jest "ok"- po to żeby nabrać sił i zasiać to Słowo na czas kryzysu. a gdy kryzys, to też się Nim żywić, chociaż wszytsko w nas woła, że to bez sensu.
na razie tyle.
jak polecą na mnie jakieś może nowe "gromy" to sie ustosunkuję żarcik oczywiście
zupełnie poważnie to Was bardzo wspieram po prostu. Robię co mogę w tym celu.
ściskam serdecznie
Trzymajcie się Pana , a może dajcie się Jemu trzymać
s. Maksymilla
Odświeżam troszkę.
Byłam ostatnio na pielgrzymce, a co za tym idzie byłam także u spowiedzi. Nie będę opisywać jak to się wszystko dokonało, bo to naprawdę długa historia, ale powiem, że było ciężko. Dobrze, po 5 miesiącach, znów doświadczyć Bożego Miłosierdzia. Oczywiście, cieszę się ogromnie z tego faktu, że znów mogę spotykać się z Panem Jezusem żywym i obecnym w Komunii Świętej. Jednak w dalszym ciągu czuję się jakoś ciężko... Mam takie wrażenie jakby mnie coś przed Nim blokowało, jakby jakiś ciężar w dalszym ciągu spoczywał na moim sercu. W sumie to mam takie wrażenie jakbym wcale u tej spowiedzi nie była, a przecież wyjawiłam wszystkie grzechy, żałowałam za nie z całego serca i w sumie wszystko zrobiłam tak jak robić się powinno. Męczy mnie ten fakt, ale może po prostu za bardzo się przejmuję.
(Tak, wiem, że wiara nie polega na czuciu i że Pan Bóg to nie dezodorant żeby było Go czuć za każdym razem...)
Chciałam po prostu poinformować, że u mnie już troszkę lepiej
Bo On jest dobry, bardzo dobry...
Offline
Gość
Ja ostatnio, pod koniec lipca, też miałam taką duchową niemoc.
Nie mogę powiedzieć, że zwątpiłam w istnienie Boga, bo uporczywie sobie wmawiałam, że Go nie ma... Nie miałam z kim o tym pogadać, bo przecież Boga nie było dla mnie. Nie mogłam Mu powiedzieć, że nie mogę odnaleźć Go w swoim życiu, bo jak można mówić do Kogoś, Kogo nie ma ?!
Choć lubię sobie podśpiewywać różne religijne piosenki pod nosem, wtedy coś mnie blokowało... Nie mogłam nawet wymówić imienia "Jezus". Nie chciało mi przejść przez gardło... Do tego jeszcze doszło bierzmowanie. Na co mi ono jest? Pytałam siebie często. Nie byłam do niego duchowo przygotowana, bo byłam rozbita. Owszem, poszłam do spowiedzi, ale jakoś nie zrobiła na mnie ona wielkiego wrażenia.
Teraz, po bierzmowaniu przychodzą mi na myśl słowa: "Nikt nie może powiedzieć bez pomocy Ducha Świętego: «Panem jest Jezus»" (1 Kor 12, 3) Dostrzegam teraz, że brak było w moim życiu Ducha Świętego.
U mnie teraz też jest już coraz lepiej, choć to trudne nie poddawać się i budować wszystko od nowa. Jednak wierzę, że warto!
Gość
U mnie jest jeszcze gorzej...
A tak Go szukałam...Byłam u spowiedzi...z ledwością,ile czasu się przygotowywałam,ile modlitw,w ostatniej chwili prawie się wycofałam,pogadałam najpierw z księdzem,a potem udało mi się wyspowiadac,ale...nic...wiem,że wiara nie polega na uczuciach ok,ale ja nie jestem wytrwac dłużej niż jeden dzień przy Nim...Potem pojechałam na rekolekcyjne spotkanie młodzieży...O jak trudno było,jaka pustka,ale uparłam się,że będę trwac.Poszłąm jeszcze raz do spowiedzi,żeby zacząc wszystko od nowa,pierwszy raz miałam wrażenie,że idę nie do księdza,ale do Miłości Miłosiernej,poszłam...i czułam się po wszystkim tak beznadziejnie,tak okropnie...A ze spowiedzią było wszytsko jak najbardziej ok,ja duchowo wymiękałam.Miałaś iśc przed Najświętszy Sakrament,poszłam i nie wiedziałam co tam robię,wszytsko co sobie postanowiłam przed spowiedzią gdzieś uciekło,ja też uciekłam,ale chciałam trwac,jak zwykle się nie udało.Chciałabym spróbowac jeszcze raz,ale już nie mam siły,przerasta mnie to,czuję się strazni beznadziejnie,przeraża mnie to wszytsko.Ostatnio poszłam do kościoła,żeby z Nim chcwile porozmawiac,nie potrafiłam,po prostu nie potrafiłam...Okropne uczucie,straszne!!!Nigdy czegoś takiego nie czułąm!!!Ja już więcej nie mogę.Teraz zbieram tylko siły,żeby zupełnie porzucic religię katolicką.
Gość
Zasmuciły mnie Twoje słowa...Przytulam mocno w modlitwie.
Wierna Miłości
Weronika napisał:
U mnie jest jeszcze gorzej...
A tak Go szukałam...Byłam u spowiedzi...z ledwością,ile czasu się przygotowywałam,ile modlitw,w ostatniej chwili prawie się wycofałam,pogadałam najpierw z księdzem,a potem udało mi się wyspowiadac,ale...nic...wiem,że wiara nie polega na uczuciach ok,ale ja nie jestem wytrwac dłużej niż jeden dzień przy Nim...Potem pojechałam na rekolekcyjne spotkanie młodzieży...O jak trudno było,jaka pustka,ale uparłam się,że będę trwac.Poszłąm jeszcze raz do spowiedzi,żeby zacząc wszystko od nowa,pierwszy raz miałam wrażenie,że idę nie do księdza,ale do Miłości Miłosiernej,poszłam...i czułam się po wszystkim tak beznadziejnie,tak okropnie...A ze spowiedzią było wszytsko jak najbardziej ok,ja duchowo wymiękałam.Miałaś iśc przed Najświętszy Sakrament,poszłam i nie wiedziałam co tam robię,wszytsko co sobie postanowiłam przed spowiedzią gdzieś uciekło,ja też uciekłam,ale chciałam trwac,jak zwykle się nie udało.Chciałabym spróbowac jeszcze raz,ale już nie mam siły,przerasta mnie to,czuję się strazni beznadziejnie,przeraża mnie to wszytsko.Ostatnio poszłam do kościoła,żeby z Nim chcwile porozmawiac,nie potrafiłam,po prostu nie potrafiłam...Okropne uczucie,straszne!!!Nigdy czegoś takiego nie czułąm!!!Ja już więcej nie mogę.Teraz zbieram tylko siły,żeby zupełnie porzucic religię katolicką.
A prosiłaś Boga o dużo sił w tej walce? Nie trzeba wciąż modlić się słowami wystarczy milczeć. Módl się do Ducha Świętego o wytrwanie i nie zrażaj się. Bóg daje nam przeciwności, ale nie ponad nasze siły. My po prostu Go nie słuchamy i poddajemy się bez walki.
Chrześcijaństwo to codzienna walka.
Offline
Gość
W tym tygodniu chciałabym iśc do spowiedzi,którą znowu odkładam,więc proszę Was o modlitwę,chociaż nie lubię tego robic,ale wiem jaką ona ma moc,więc bardzo mocno Was proszę,abyście szepnęły Górze słówko o mnie;)
Powiem szczerze,że teraz jest już lepiej,bo zaakceptowałam pewne sprawy i staram się ufac...Wiem,że On cały czas jest i ma nad tym kontrolę,chociaż wydaje mi się,że zupełnie mnie opuścił...Ale wiem,że On czeka,czeka aż zrozumiem swoje błędy i wrócę,bo On nic nie robi na siłę i to jest piękne:) Tylko trzeba trwac,a to jest bardzo trudne...Kiedy człowiek myśli,że Jego nie ma,czuje się beznadziejnie,samotny i opuszczony to nadal powinien składac ręce do modlitwy,chociaż to jest szalenie trudne...
Czytam teraz mojego bloga,fajne jest takie spojrzenie z perspektywy na tych parę miesięcy:)
I wreszcie mogę się modlic,adoptowałam duchowo kapłana na 30dni,chciałam miec dodatkową motywację,a jednocześnie bałam się,że nie wytrwam,ale jak na razie On daje siły
Po burzy zawsze wychodzi słońce...Teraz rozumiem te słowa:)
Jeszcze raz proszę o modlitwę
PAX;)
'Wszystko mogę w Tym,który mnie umacnia'
s. Maksymilla
Weroniko, nawet nie wiesz jak się cieszę czytając Twojego posta Naprawdę super, że jest już lepiej, teraz tylko się nie załamywać i trwać
Ja też znów muszę iść do spowiedzi i wu=iem, że nie mogę się zebrać, bo to bardzo trudne, ale w zamian za to zaczęłam współpracować z pewnym kapłanem i mam nadzieję, że może to mi w jakiś sposób pomoże
Trzymaj się mocno Pana Jezusa i Maryi, a wszystko będzie ok
Bo On jest dobry, bardzo dobry...
Offline
Gość
Weronika napisał:
Jeszcze raz proszę o modlitwę
To masz u mnie jak w banku W trakcie niedzielnej Eucharystii pomodliłam się szczególnie w Twojej intencji
I tak sobie myślę, że może też zaadoptuję jakiegoś kapłana (być może bym mniej kulała w tej kwestii. Wiem, wstyd pisać).
Gość
Ponad miesiąc nie odwiedzałam Furty. Kiedyś robiłam to codziennie. Dziwię się, że teraz jakimś cudem tutaj weszłam. Jest źle. Tak jak pisałyście wyżej. Ten miesiąc to dla mnie jakaś tragedia. Prawie codziennie działo się coś złego. Najpierw ktoś na kim mi zależało bardzo mnie zranił, później w szkole zaczęło być nieznośnie, następnie miałam piekło w domu a na koniec dowiedziałam się, że mój przyjaciel ma raka. Tego było za wiele jak dla mnie. Nic mnie nie cieszyło. Modlitwa była sucha. Miałam żal do Boga o to, że mnie nie chce pocieszyć. Spowiedź nie dawała wytchnienia. Nadal nie daje. Mama ciągle porusza temat mojej przyszłości a we mnie się aż gotuje. Nic nie wiem. Myśli o zakonie ustały. Wczoraj byliśmy z oazą na akcji ewangelizacyjnej w gimnazjum i w klasie w której to odgrywaliśmy wisiała na ścianie gazetka o żeńskich zakonach. Popatrzyłam. Zdobyłam się jedynie na kpiący wyraz twarzy i jedno słowo: nie. Czuję się strasznie samotna. Kiedy zgrzeszę nie czuję już wyrzutów sumienia. Trudno mi się uśmiechać. Kiedy pomyślę o studiach to chce mi się płakać. Co rzucę jakimś pomysłem to słyszę od rodziców, że z tego nie ma pieniędzy, że jestem leniem. Kiedy słyszę o prawie albo medycynie to mam ochotę wyjść z tego domu i nie wracać. Mam w sobie pustkę, obojętność i chłód. Mówię do Niego ale On jest jakby głuchy.
Gość
Nie jest głuchy,a Ty Lenko stoisz na rozdrożu,musisz podejmowac decyzje,no już zyciowe,stąd nerwy,stres. Dziwne ,gdyby było inaczej.
Cieszę się,ze przeczytałam ten temat. Myslałam,że coś ze mna jest nie tak,że boję się modlitwy wstawienniczej. Niby chcę,bo to wspaniałe-ktos modli sie własnie za Ciebie! ale jak mam podejść -NIE. Raz nawet podeszłam,ale potwornie mnie irytuje to "kiwanie się",a kapłan jakby delikatnie chciał na mnie wymusic ten ruch,więc stanęłam twardo jak skała.W sumie nie wiem dlaczego.
Gość
Hmm, a po co to kiwanie się? Nigdy się z czymś takim nie spotkałam.
s. Maksymilla
Vikta, u mnie to normalne Może mam po prostu jakiś uraz do tego, nie wiem, albo może to po prostu zbyt mocne doświadczenie. Nie mogę, po prostu, nie chcę. Może mam też uraz do tego, bo raz mnie przymuszono, a za pierwszym razem kiedy w ogóle podeszłam do takiego czegoś to bardzo się wystraszyłam (miałam wtedy chyba z 13 lat) i być może to wpłynęło na moją odrazę do tego tupu modlitwy. Jestem też zdania, że jeżeli ktoś się boi lub nie chce to nie powinien do tego podchodzić. Przecież można też praktykować modlitwę wstawienniczą, ale bez wielkich fajerwerków - przecież nawet jedno Zdrowaś Maryjo odmówiona w czyjejś intencji też jest modlitwą wstawienniczą i też można to zrobić przed Panem Jezusem.
No, a ja jestem w dalszym ciągu na etapie "zbierania się". W sumie to sama chyba nie wiem o co w tym wszystkim chodzi i... ech.
Bo On jest dobry, bardzo dobry...
Offline
Lenka na pewno jest Ci teraz ciężko, to normalne, ten wiek gdzie już sami mamy decydować o sobie i swoim życiu jest moim zdaniem najtrudniejszym etapem w życiu człowieka...wiele jest pytań, a mało odpowiedzi...i jak wracam do tamtych czasów to też miałam wtedy wszystkiego dość, wpadałam w różne "dołki", rozterki, histerię. Czułam, że nikt mnie nie rozumie, że wszystko co dobre już było i że nie wiem co dalej...z modlitwą też było wtedy różnie, zresztą więcej pisałam w moim świadectwie o tym. I mając teraz te 25 lat, wiem, że tamto cierpienie było mi potrzebne...do czego? Do poznania siebie, do tego, abym mogła tak naprawdę dojrzeć, abym wyszła ze swojego egoizmu, aż w końcu abym odkryła swoją drogę i abym wzmocniła swoją wieź z bogiem. Powiem Ci jedno...musisz przeżyć ten czas i wierzę, że dasz radę...A Bóg Cię nie zostawi, On po prostu daje Ci teraz wolność i czeka to Ty z tym zrobisz...Będę o Tobie pamiętać w modlitwie...Trzymaj się ciepło.
Offline