Gość
Lenka bardzo dobrze Cię rozumiem,jedyne co mogę powiedzieć:
to wszystko minie za jakiś czas,po prostu to taki paskudny etap,który trzeba przeczekać i jakimś cudem się nie pogubić.
Ja się pogubiłam,miałam iść do spowiedzi,naturalnie nie poszłam i w najbliższym czasie nie pójdę.Bo znowu mam taką straszną niechęć.W ogóle,ja już nie wiem co powinnam zrobić,bo ile można.Mam wrażenie,że Jemu na mnie nie zależy (jedna głupia owca w tę czy w tamtą nie robi Mu różnicy),bo przecież się starałam,próbowałam,a On nic...Nie wiem może powinnam przeczekać,ale po co...On mnie nie chce to ja znalazłam sobie inne towarzystwo.Wiem,że ja taka nie jestem...Co ja w ogóle robię...Jestem taka wredna dla ludzi...Myślałam,że mogę szkodzić tylko sobie,bo nikogo nie potrafiłabym skrzywidzic,a to guzik prawda,bo robiąc coś źle krzywdzę też innych...Nie jestem sobą,wypełniam tą pustkę i tylko się pogrążam.Wszystko się komplikuje,a On nawet teraz nie zwraca na mnie uwagi...Spoko.Już nie będę narzekać.
Gość
Witajcie!
Trafiłam na to forum zupełnie przypadkiem i kiedy tak czytałam wasze posty to postanowiłam napisać też coś od siebie. Tak naprawdę to jestem raczkującym chrześcijaniniem. Kiedyś poprzez splot wielu wydarzeń na długo odeszłam od Boga. Nie chciałam żeby uczestniczył w moim życiu bo życie bez Niego było łatwiejsze. Ale na szczęście przyszło opamiętanie. Teraz tak naprawdę wszystkiego uczę się od początku i ta niemoc duchowa jest mi bardzo dobrze znana. U mnie tez bardzo często pojawia się zwatpienie, modlitwa zaczyna mnie dażnic, nie czuje obecności Boga. Czasami bywa tak że ta niemoc przekszatałca się w złość i żal. Niejednokrotnie wychodziłam z płaczem z mszy świętej. Miałam pretensje do Boga że wcale o nie nie walczy, żę jestem mu obojętna. Teraz widze że ten czas takiej rozpaczy i bałaganu duchowego jest wbew wszystkiemu potrzebny. Jest zachętą do jeszcze większemu zaufanie Jezusowi i powieżeniu Mu swojego życia. Ten czas też przynosi swoje owoce trzeba tylko być cierpliwym i nie rezygnować z Bożej miłości.
Ja ze swojej strony obiecuję modlitwę, w szczególności za ciebie Weroniko.
Ostatnio edytowany przez *nadia* (2011-10-13 14:36:16)
Gość
Weroniko, myślę, że to nie jest tak, że Mu nie zależy. I nie piszę tego z pozycji że niby jestem jakaś lepsza, bo nie jestem, też długo nie byłam do spowiedzi. U mnie jednym z powodów jest to, że nie umiem tego wszystkiego ogarnąć. Ale wiem, że Jemu zależy, choć nie wyraża się to w jakimś konkretnym popchnięciu w Jego kierunku. Może nic na siłę, może po prostu potrzeba dużo czasu, może to wszystko będzie odbywać się powoli?
Gość
Pea,pewnie masz rację,ale mi już brakuje siły.Niech On mi da jakiś znak,że Mu zależy...Cokolwiek,czuję się przez Niego opuszczona,jakby Mu już nie zależało.Wszystko się komplikuje,nie potrafię ogarnąć pewnych spraw..Są zranienia,które ciągle tak bolą...Wpakowałam się teraz w niezłe bagno i tak mi w nim dobrze,cieplutko,wiem,że jest złe ale...
Czuję potrzebę spowiedzi,ale brakuje mi jakoś możliwości,chęci...Bo ja potrzebuję się wygadać,a nie tylko wyklepać swoje grzechy i usłyszeć charakterystyczne pukanie na 5min przed rozpoczęciem Mszy.
Jeśli starczy mi odwagi to chyba pojadę za miesiąc na skupienie i postaram się wyspowiadać,bo nieźle sobie nagrabiłam.
Florystka
Wiem co czujecie,sama jeszcze tak niedawno mówiłam to samo,ponad rok tkwiłam w takim ciepłym błocku.Pojawiały się pokusy odejścia z Kościoła,a nawet myśli samobójcze.Przeraziło mnie to,próbowałam się modlić,krzyczałam do Boga aby dał mi znak,że Mu zależy,albo,żeby się odczepił.W najgorszym momencie,cudem trafiłam na Mszę z modlitwą o uzdrowienie,z wylaniem Ducha Św.Nie miałam jednak siły wejść do kościoła,całe nabożeństwo spędziłam pod murem,słyszałam tylko wszystko bo były głośniki.Przeryczałam całą adorację,czułam,że coś się dzieje,ale nie wiedziałam co.Na końcu było inbywidualne błogosławieństwo z nałożeniem rąk,bałam się podejść,czułam się niegodna,ale jednak podeszłam i kiedy kapłan połażył dłonie na mojej głowie i się modlił,poczułam,że Bóg mnie obejmuje i przytula,dosłownie,to trwało chwilkę,ale dla mnie to była wieczność,błoga wieczność.Potem nogi same zaprowadziły mnie do środka do kościoła i tam czułam się jak w domu.Teraz jadę tam już 3 raz,znów przytulę się do Boga i krok po kroku On mnie będzie uzdrawiał.Moja duchowa niemoc była niezbędna do tego,abym odczuła pełnię Jego miłości,gdybym trafiła na tę Mszę nie będąc na dnie,On nie mógłby do mnie dotrzeć,moja chrześcijańska pycha by Mu nie pozwoliła.
Trudno w to uwierzyć,ale czasem trzeba spaść na samo dno,aby zobaczyć wyciągniętą do nas dłoń Boga.
Wierzę,że przejdziesz,przez noc i staniesz się silniejsza.
Offline
Ja też ostatnio tak miałam, czekałam już praktycznie na śmierć duchową, czułam się pusta wewnątrz. ani modlić się nie mogłam ani do Kościoła- brrrr koszmar.
Wczoraj na Wspólnocie było wyswabadzanie z "twierdzy" przez Ducha Św - i poczułam że się w sobie "rozprężam" i mam już możliwość błogosławić Pana za wszystko, jest taki łaskawy i cudowny.
Offline
Gość
Weroniko jeżeli potrzebujesz dobrej spowiedzi, takiej która pozwoli nie tylko "wyklepać swoje grzechy i usłyszeć charakterystyczne pukanie na 5min przed rozpoczęciem Mszy..." to może umów się z jakimś kapłanem na spowiedź, zaznacz jednocześnie że zależy Ci też na rozmowie. Z doświadczenia wiem, że umawianie się na spowiedź to dobra wyjście. Ja od jakiegoś czasu staram się tak robić i naprawdę taka spowiedź połączona z rozmową bardzo dużo owoców przynosi. Poza tym jest czas żeby o wszystko co jest dla nas ważne zapytać, kapłan się nie śpieszy, penitent również czuje większy komfor mając świadomość że jest to czas poświęony dla niego.
s. Maksymilla
Wiecie co, dałam sobie z tym wszystkim spokój. Zrezygnowałam z codziennych Mszy, ze spotkań wspólnotowych też. Jakoś to wszystko we mnie gasło od dłuższego czasu, a ja w dalszym ciągu nie wiem, czym to jest spowodowane. Mimo tych wszystkich pobożnych praktyk itp. nie widziałam u siebie zmian. Stwierdziłam, że ja chyba zwyczajnie nie jestem godna miana "dziecka Bożego". Wiem, że On istnieje i istnieje prawdziwie, nawet ostatnio mi to potwierdził, ale ja nie umiem z Nim współpracować. Tak jak już gdzieś wcześniej wspominałam: Bóg może ingerować w moje życie, może z nim robić, co chce, ale bez mojej pomocy. Głównie zrezygnowałam, bo myślałam, że to wszystko jest już zwyczajnie częścią mojego życia, codziennością, stałym punktem programu. Zrobiłam to z myślą, żeby ponownie za tym wszystkim zatęsknić (w końcu jak się coś traci dopiero wtedy można się przekonać ile to dla nas znaczyło).
Nie mam pojęcia jak długo to wszystko się utrzyma, czuję się jakby ktoś wyssał ze mnie życie, ale ja już naprawdę nie wiem, co mam robić. Nawet nie potrafię opisać tego, co dzieje się teraz we mnie i ze mną. Mimo wszystko chciałabym Was prosić o modlitwę, możne ona pomoże, bo ja już nie wiem jak mam sobie pomóc.
Możecie to odebrać jako moje "żale", ale umieszczam to tutaj tylko dlatego, bo wiem, że mogą znaleźć się ludzie, którzy mają podobny problem do mojego. Chcę po prostu powiedzieć, że nie są z tym sami. Z drugiej strony: przecież nikt nie powiedział, że będzie łatwo.
Bo On jest dobry, bardzo dobry...
Offline
Gość
Sanderko, nie wiem jak to zrobiłaś, ale napisałaś to, co aktualnie czuję i ja...
Też ograniczyłam uczestnictwo we Mszach Świętych, nie ciągnie mnie już do tego, bo mam wrażenie, że nie mam po co tam iść. I tak nie umiem się na niej skupić ani przeżyć jej tak jak powinnam. Jak to napisałaś, nie umiem współpracować z Bogiem. Nie umiem Go nawet prosić o coś, nie umiem rozmawiać. Nie umiem już nawet milczeć przed Nim. Idę do Kaplicy i nie wiem co dalej. Mam wrażenie jakby Bóg zabrał cząstkę mnie... Dziwnie to brzmi, ale gdzieś straciłam to, co dawało mi chęć i radość do życia.
Kiedy zaczynało się wszystko psuć to najpierw odeszła myśl o powołaniu... Okej, Bóg niech będzie, ale zakon to jednak nie moje miejsce (i inne standardowe teksty). Teraz jednak wszystko przestaje mnie interesować. Moja modlitwa nawet nie przypomina modlitwy. Nie widzę sensu, bo i tak na niej nie jestem skupiona... Zawsze pomagało mi to, że poszłam do Kaplicy i powiedziałam Mu wszystko, wypłakałam się, a teraz nawet jak jestem w niej to nie ma we mnie żadnych emocji.
Dzisiaj oglądałam sobie kwejka a tam obrazek: Pamiętaj, że Jezus Cię kocha. Tak, tak wiem to... Ale ja nie umiem nazywać się Twoim wyznawcą i nie umiem żyć z Tobą. Przepraszam.
Sanderko, 3maj się
Ostatnio edytowany przez dzidziuś (2011-11-11 20:56:15)
Florystka
Sanderko,znam dobrze Twoje"żale",czułam dokładnie tak samo,co do joty.Tak to straszne uczucie,takie wyautowanie.Nie będę Cię pocieszać,ani tym bardziej doradzać,bo wiem,że kiedy nadejdzie czas,wyjdziesz z tego silniejsza.Mogę dać Ci tylko(aż? )modlitwę ile tylko będzie trzeba(u mnie trwało to ponad rok,a z tego co wiem to bardzo krótko).Zaczynam dla Ciebie szturm na Niebo
Offline
s. Maksymilla
Dzięki dziewczyny. Serio nie wiem co o tym myśleć.
Dzidziuś, ten obrazek na Kwejku też mnie dziś zaskoczył. Tak samo jak ostatnio oglądałam na Religia.tv jakiś program, "Gotowi na śmierć bodajże", kiedy nagle zaczęłam się zastanawiać czy ten Bóg to w ogóle istnieje, jak to jest z tym wszystkim. W tym momencie pojawiły się napisy końcowe: "Jeżeli jest życie to jest i śmierć. Jeżeli jest Niebo to jest i Piekło. Jeżeli jest Bóg to musi być i Szatan. Jeżeli jest dobro musi być i zło. Czy jesteś gotowy na śmierć? Czy dalej wierzysz, że Boga nie ma?" (coś w tym stylu). Ostatnie pytanie rozwaliło mnie najbardziej.
Widzę Jego troskę względem mnie, widzę to wszystko, co mi daje, ale mimo tego czuję się pusta. Mam wrażenie, że może zwyczajnie otrzymałam od Niego za dużo i teraz nie potrafię się pogodzić z tym, że obdarowuje mnie w mniejszych ilościach.
Owieczko, dziękuję za ten szturm. Mam nadzieję, że coś pomoże. Chociaż z drugiej strony nie wiem, czy w to wierzę. Przecież gdyby On chciał to zmienić to zmieniłby to już dawno...
Bo On jest dobry, bardzo dobry...
Offline
Gość
sanderka1000 napisał:
Przecież gdyby On chciał to zmienić to zmieniłby to już dawno...
Nie, to nie działa w taki sposób. On nic sztucznie nie przyspiesza Czytałaś bajkę o człowieku, który pomagał motylowi uwolnić się z kokonu?
Może potrzeba Ci takiego odejścia, by uświadomić sobie, że Bóg jest o wiele większy od Twojego dotychczasowego wyobrażenia o Nim? A może ma inne powody? Przekonasz się o tym... kiedyś...
s. Maksymilla
"Na krótką chwilę porzuciłem ciebie, ale z ogromną miłością cię przygarnę." /Iz 54,7/
Cały czas ten fragment siedzi mi w głowie. Na pewno ma w tym swój cel, a jaki - to się okaże.
Bo On jest dobry, bardzo dobry...
Offline
Gość
Zobaczymy co z tego wyniknie.. Dotychczas podnosiłam się z każdego "dołka" i wracałam z pochyloną głową do Pana. Teraz jakoś brak mi chęci do podjęcia jakichkolwiek działań. Ale fragment, który Sanderka podała należy do gatunku tych "MOCNYCH"
s. Maksymilla
Też brak mi chęci do podjęcia czegokolwiek. Napisałam do zaufanego kapłana, zobaczymy jaka jest jego "wizja" w tym temacie.
A co do fragmentów: dzisiaj otworzyłam sobie moją książeczkę ze Słowem na każdy dzień. Wcześniej tego nie robiłam, zapominałam o tym, a dziś takie słowa poleciały:
1. "Pan jest blisko skruszonych w sercu i wybawia złamanych na duchu." /Ps 34,19/
2. "Od smutku słabnie me oko." /Ps 31,10/
3. "Bądź mężny i mocny, ponieważ z tobą jest Pan, Bóg twój, wszędzie, gdziekolwiek pójdziesz." / Joz 1,9/
4. "Nie wyczerpała się litość Pana, miłość nie zgasła. Odnawia się ona co rano: ogromna Twa wierność." /Lm 3,22-23/
Ech. Jest moc. Ale z drugiej strony znów trudno mi to wszystko jakoś przyjąć do siebie.
Ostatnio edytowany przez sanderka1000 (2011-11-12 17:46:41)
Bo On jest dobry, bardzo dobry...
Offline
Gość
Właśnie, może trochę na inny temat, aczkolwiek ja też czasami otwieram sobie Pismo Święte, szczególnie w tych gorszych momentach. I wczoraj też to zrobiłam... Nie wiem, ale ja nie umiem już zrozumieć Jego Słów. Nic do mnie nie przemawia... czytam, staram się zrozumieć, ale mam wrażenie, że nic do mnie nie mówią...
Gość
Dziewczyny,powiem Wam jedno,trzymajcie się Chrystusa,póki możecie!Chcecie walczyc,prosicie o modlitwę,brakuje Wam Go!To już bardzo dużo!
Ja taki kryzys mam już prawie od roku,raz było lepiej raz gorzej,ale walczyłam,a teraz.Teraz jest dno.
Spodobało mi się to moje życiowe błotko,siedzę sobie w tych grzechach i dorzucam jeszcze większe,o Bogu zapominając zupełnie.Nie chodziłam do kościoła,ale moi rodzice długo mi na to nie pozwolili.Kiedyś miałam wyrzuty sumienia,kiedy szłam na mszę nie będąc w stanie łaski uświęcającej,czułam się jak oszust stojąc tam i jednocześnie wątpiąc w Niego.A teraz?Teraz jest mi to obojętne,byleby z głowy była ta godzinka i nikt się nie czepiał.Jakbym nie miała sumienia!Sama sobie na to zapracowałam!
I powiem Wam,że najgorsze co można zrobić to odrzucić Boga!Życie traci sens!To jest straszne!!!
Ja oczywiście udaję,ze to jest ok,nie dopuszczam do siebie takich myśli.Czasami one same przychodzą,tak jak wczoraj kiedy byłam na imprezie i myślałam:
"Boże co ja tu robię?Kogo ja udaję?Jesteś w ogóle?Przytul mnie?"
W normalnych warunkach bym sobie na to nie pozwoliła,ale jak wiadomo w pewnych momentach pewne żale z człowieka wychodzą.I wtedy czułam się tak beznadziejnie...A jednocześnie nie jestem w stanie nic zrobić NIC!
Modlitwa nie przynosi żadnej radości,zwykłe klepanie zdrowasiek.Stałam się już taka obojętna.Przeraża mnie to.Wiem,że spadam w dół i nie pozwalam sobie pomóc.
Pięknie.
Ale dziewczyny nie odpuszczajcie,bo życie bez Boga to nie życie.A potem jest tak strasznie trudno wrócić...
Jak już się wpadnie w ręce złego to trudno myśleć racjonalnie,grzech goni grzech,końca nie widać,a Bóg...Boga nie ma...
Ja np mam wrażenie,że On odwrócił się do mnie plecami,że Mu na mnie nie zależy,udaje,że nie widzi mojego cierpienia...To są straszne odczucia,prawdziwa męka...
A ja już nie mam siły walczyć,niech to wszystko płynie,ale proszę Was,trwajcie przy Nim,bo tylko On jest prawdziwą Miłością i warto o tę Miłość walczyć!
s. Maksymilla
Weronika, wielkie dzięki za Twoje słowa. Ostatnio jeden ojciec powiedział mi, że mam nie rezygnować z tego wszystkiego, że dalej mam chodzić na spotkania i uczęszczać na Msze Święte. A najlepsze jest w tym wszystkim to, że on nic nie wie o moim stanie ducha. Napisałam mu tylko, że zwyczajnie rezygnuje na jakiś czas ze wspólnoty, żeby się nie dziwił, że mnie nie ma. I w sumie tak szczerze już nie wiem jak mam to interpretować. Czy Bóg chce mnie z tego wszystkiego wyciągnąć a to Zły pcha mnie w to bagno bez Boga? Czy może to Bóg wystawia mnie na próbę?
Bo On jest dobry, bardzo dobry...
Offline
Gość
Ja mam w głowie ciągły mętlik.
Z jednej strony taka "kusząca" propozycja- może spróbować żyć bez Boga? Może będzie łatwiej, weselej, może się spodoba? A z drugiej strony boję się, że to wszystko zajdzie za daleko, że nie będzie powrotu. Czasami to mam dość tego przekomarzania się z Bogiem i mam wrażenie, że wykorzystuję Jego Miłość, a te wszystkie dołki to są tylko dlatego, aby się nade mną ulitował i rozpalił moją miłość. Czasami mam wrażenie, że tylko czekam aż On przyjdzie i mnie wyciągnie z tego bagna. Jednak ja nic nie robię. Nie staram się sama z niego wydźwignąć. Jedynie czekam na Niego.
Nie wiem co dalej.. czuję się pusta i wypalona, ale brak mi sił, aby powrócić...
s. Maksymilla
Dagmara, dzięki za Twoje słowa. Masz dużo racji w tym, co piszesz.
Właśnie dostałam wypracowanie na 3 strony w Wordzie od kapłana, o którym wcześniej wspominałam i... leżę. Szok. Może jak to ogarnę to się z Wami podzielę, ale na razie nie jestem w stanie.
Bo On jest dobry, bardzo dobry...
Offline