Wielokrotnie słyszałam, że m.in kiedy odkryje się swoje zgromadzenie to ma się pokój w sercu i miłuje się pracę, które dany zakon wykonuje... Jakiś czas temu wydawało mi się, że znalazłam swoją drogę i w sumie to przekonanie do dziś się utrzymuje, ale... Kiedy widzę inne osoby, które wiedzą już gdzie ich Bóg powołał to one są na maxa zakochane w swoim zgromadzeniu i w jego charyzmacie, a ja? W sumie nie czuję niczego takiego, pomimo tego, że wydaje mi się i upewniam się, że to jest TO... Zaczęłam też znowu przeszukiwać listę zgromadzeń w Polsce, ale w niczym nie potrafię się odnaleźć... Mam w sobie pragnienie oddania się całkowicie Bogu, ale jak to zrobić, skoro w niczym nie potrafię się odnaleźć?
Czasami myślę sobie, żeby zakończyć tą całą przygodę z siostrami i spróbować żyć tak, jak przedtem, ale to jakoś nie napełnia mnie pokojem...
+ przed chwilą znalazłam na stronie internetowej Córek św. Pawła coś takiego : "Wartościowy człowiek to kobieta dojrzała do macierzyństwa i mężczyzna dojrzały do ojcostwa. Nie ma innego bardziej wiarygodnego wykładnika ludzkiej dojrzałości.
Na tym tle trzeba spojrzeć na powołanie kapłańskie i zakonne. Warunkiem jego otrzymania i pełnej realizacji jest dojrzałość do miłości ojcowskiej i miłości macierzyńskiej. Innymi słowy, kto nie może być dobrą matką lub wspaniałym ojcem, nie ma danych, by mógł realizować powołanie do kapłaństwa lub zakonu. Takiego Bóg nie powołuje, jeśli sam wybiera taką drogę pełni swoją wolę, a nie Boga. Zaczęło mi się wydawać, że w przyszłości nie będę dobrą matką, czegoś mi na pewno przez rozwód moich rodziców będzie brakować do pełnej miłości macierzyńskiej, dlatego może tym bardziej nie powinnam podejmować życia zakonnego... Może to całe powołanie jest moim wymysłem...
Ostatnio edytowany przez Siasia (2010-10-17 14:55:57)
Offline
Gość
Siasia napisał:
Może to całe powołanie jest moim wymysłem...
otóż to. ja jestem na razie na etapie ciągłego szukania.. i nie wiem czy obiorę jeszcze kierunek powołania zakonnego, ale często się zastanawiam nad tym. miałam już kiedyś czas, że opierałam się tej myśli, później już wydawało się, że to jest moja droga no i... skończyło się to. teraz, kiedy znowu te myśli powróciły staram nie opierać się woli Bożej, bo wiem, że jeśli On zechce mnie w klasztorze to pójdę tam. Mówię Mu codziennie, że zrobię to co zechcesz Panie i mam wrażenie, że Jezus chce dla mnie tego, ale z drugiej strony się boję, że to wszystko co czuję jest tylko, jak to napisałaś, moim wymysłem. z tego wyczytałam to jesteśmy w jednym wieku, więc ja narazie czekam na to jak się moje życie ułoży. i choć teraz nie wiesz do jakiego klasztoru wstąpić, to może niedługo poznasz jakieś Zgromadzenie i Dom, w którym będziesz czuła "to coś"
będę pamiętać w modlitwie
Gość
Myślę, że to co przeżywasz jest znane każdemu w pewnym momencie coś co kiedyś było piękne i kolorowe nagle wydaje się w najlepszym wypadku "znośne"... i chyba po prostu trzeba się z tym pogodzić, że Pan i w taki sposób oczyszcza. Bo teraz widzisz, możesz sobie zadawać te wszytskie pytania, pytać się siebie o to, czy chcesz tam iść, bo było miło? bo tak "przytulnie"? bo Siostry fajne, miłe sympatyczne, albo dlatego, że wizja pracy takiej a nie innej- apostolstwa konkretnego, tak Cię ożywia? te wszytskie pragnienia są dobre. ale ok wyobraż sobie, że trafisz kiedyś na "placówkę" z nieznośnymi Siostrami, będziesz musiała harować jak osioł robiąc to czego nie lubisz... i co wtedy? powołanie skończone? nie jest tak przecież. jedynym kriterium powinna być Wola Boża. i pewnie, że jej nie poznamy całkiem, ale raczej nikt Ci nie da teraz pewności czy to co Ci się "wydaje" tylko Ci się wydaje, czy jest Bożą Wolą... ale jak nie spróbujesz to przecież nie dowiesz sie... w tym tez objawia się zaufanie Bogu- whcodzi się w coś, co wydaje się bez sensu, bo wierzę, ze On mnie w tym prowadzi. i pamiętaj tez, że każdy akt wiary rodzi więcej wiary, zaufanie rodzi zaufanie. więc nawet jeśli okaże się, że to nie to- to dajesz Panu wolną rękę, oddaje się w Jego ręce, ufasz Mu, a to rodzi jeszcze więcej zaufania, a On to wprost uwielbia
może wtedy działać w nas
więc uwierz, że żaden akt wiary, zaufanie nie zaostanie w Bogu "zmaronowany".
Gość
Daj sobie czas i daj Bogu czas, nie można mieć wszystkiego na raz, ja wiele lat musiałam czekać, żeby w końcu obrać właściwą droge powołania
s. Maksymilla
Siasia napisał:
Zaczęło mi się wydawać, że w przyszłości nie będę dobrą matką, czegoś mi na pewno przez rozwód moich rodziców będzie brakować do pełnej miłości macierzyńskiej
Wiesz, z tego co mi wiadomo to raczej jest tak, że jeżeli dotknęło Cię coś w przeszłości i znasz ból tego doświadczenia (tłumacząc na Twoim przykładzie - wiesz jak to jest, kiedy rodzice się rozwodzą) to zrobisz wszystko, żeby nie zadać takiego samego bólu swoim bliskim. Ja też tak mam, po tacie, który pił, z tym, że ja powiedziałam,że nie tknę tego świństwa i trwam w KWC. Oczywiście, są takie sytuacje, kiedy pomimo znajomości tego bólu człowiek i tak robi to samo innym (np. wie jak boli rozwód, jednak kiedy zakłada własną rodzinę to z biegiem czasu też się rozwodzi raniąc innych tak samo, jak wcześniej go zraniono). Wiem, że trochę pogmatwane to i może niezrozumiale trochę napisane, ale mam nadzieję, że chociaż po części zrozumiesz o co mi chodziło.
Już wcześniej słyszałam to zdanie z tym macierzyństwem i w sumie mnie też trudno było to przyjąć, dlatego że ja niezbyt przepadam za dziećmi. Kiedyś widziałam je tylko jako drące się na okrągło małe ludziki, ogólnie w niezbyt pozytywnym świetle. Jednak widzę jak z biegiem czasu moje myślenie się zmienia w tej kwestii. Być może to dlatego, że mam teraz więcej do czynienia z dzieciaczkami. Więc może daj też sobie czas jeszcze. "Ufaj Mu, a wszystko odmieni się na lepsze".
Bo On jest dobry, bardzo dobry...
Offline
Użytkownik
zgadzam się z moniką... musimy dawać Bogu czas by działał... On ostatecznie gdy będzie taka potrzeba ułoży tak że sami byśmy tego lepiej nie wymyślili ale to wymaga cierpliwości... a potem gdy już przyjdzie odpowiedni moment pozwoli nam się właśnie tak na maxa zakochać się i w Nim i w danym Zgromadzeniu, i w jego charyzmacie i obowiązkach itd.... i wszystkie te rozterki, wątpliwości wcale nie znikają... nadal nie ma takiej 100% pewności że to ta droga bo w 100% będziemy wiedzieli dopiero w Niebie... ale te wszystkie trudności po prostu tracą znaczenie... stają się nieistotne bo miłość Chrystusa jest najważniejsza... warto poczekać aż On sam da nam tą świadomość że nasze powołanie to nie nasz własny wymysł... bo czekanie jest trudne ale taka długo wyczekana rzecz jest czymś wspaniałym i człowiek cieszy się nią jak niewiadomo czym mimo że teoretycznie nie ma w niej nic takiego szczególnego... wiem coś o tym bo ostatnio nieustannie tego doświadczam i jest to takie wspaniałe że nie sposób tego wypowiedzieć... i jak patrzę na te wszystkie wątpliwości które przez lata mnie nękały i na to ile mnie to kosztowało to w życiu tych lat nie zamieniłabym na nic innego i gdyby kolejne lata miały być jeszcze trudniejsze to nie mam nic przeciwko, bo Miłość pociąga do rzeczy szalonych... a On powiedział "wystarczy ci mojej łaski" i dotrzymuje słowa... więc czekajmy aż On zadziała, rozwiąże wszystkie problemy i spełni tą obietnicę... w najlepszym momencie
Offline