Gość
W 100% zgadzam się z sanderką.
Wczoraj,modląc się na brewiarzu dostałam takie piękne słowa,jak wrócę z korepetycji to je przywołam
Jest bardzo trudno...szalenie...Nigdy tak bardzo nie wątpiłam w istnienie Boga,jednocześnie tak kurczowo próbując przy Nim trwać.
Zobaczcie,narzekanie nic nam nie daj NIC...Po prostu trzeba trwać i mówić Mu o tym wszystkim co nas boli.Pamiętajmy,że to nasz Ojciec i On nie chce nas skrzywdzić.Na początku Kursu pisaliśmy na karteczkach to o co chcemy prosić Boga,a potem mieliśmy jej podrzeć...Wiecie dlaczego?
Bo On chce nam dać 1000000000000 razy więcej!
Tylko trzeba Mu odpowiedzieć 'TAK Panie'
Trzeba Mu pozwolić,bo On nic na siłę i wbrew naszej woli nie zrobi.
Nikt nie obiecywał,że będzie łatwo.
lenka16 napisał:
Kurcze, z tym oddaniem życia Jezusowi to dosyć ciężko jest. Na jednych z rekolekcji oazowych też mieliśmy taki punkt (to było dwa lata temu). W te wakacje znowu odnawialiśmy te "śluby" bo tak to wyglądało. Każdy podchodził przed ołtarz, klękał. Na ołtarzu był wystawiony Najświętszy sakrament. Ksiądz podchodził do nas i dawał nam na rękę stułę, która była owinięta wkoło Najświętszego Sakramentu. Chce mi się płakać. Mówiłam, że postaram się zawsze przy Nim trwać, że chcę żeby On był jedynym Królem w moim życiu. A teraz co? Od czterech miesięcy jedna wielka pustka. Grzebię się w jakimś błocie. Po spowiedzi nie czuję ulgi. Wiem, że Bóg istnieje. Ostatnio mogłam Mu jedynie powiedzieć: Proszę, nie istniej. Tak byłoby łatwiej. Ale nie jest. Krok, krok, krok i upadek. Łzy i zdarte kolano. Podnoszę się, jednak nie tak jakbym chciała i kolejny krok i upadek. Nigdy nie przechodziłam przez coś takiego. Całkowite osamotnienie. Dusza rzuca się we wszystkie strony żeby jakoś się pocieszyć ale nic nie przynosi radości. Jest ta cicha chęć modlitwy ale albo z niej rezygnuję albo klęczę i nie potrafię wydobyć z siebie nic poza żałosnym szlochem. Gdyby nie to, że kiedyś Bóg zsyłał na moją duszę wiele pociech i miłości... teraz nie podniosłabym się ani razu. Te wspomnienia trzymają mnie przy życiu. To jak z błyskiem w oku rozmawiałam z Nim przez godzinę wieczorem a zdawało mi się, że to pięć minut. To jak Namiot Spotkania przynosił radość. To jak ciągle widziałam siostry zakonne ze wszystkich stron. Zniknęła radość w oczach, tak samo siostry zakonne. Nawet gdybym chciała nie potrafiłabym teraz rozważać czegokolwiek na temat zakonu. Sama z siebie nie potrafię wywołać tych myśli, ciepła w sercu i ochoty by porzucić wszystko dla Niego. Najgorsze, że za tydzień Święta Bożego Narodzenia a On jakby umarł w moim sercu.
Ufff, jak to dobrze że nie jestem w takim momencie i nastroju osamotniona - też teraz tak mam, nic dodać.
Nawet te Siostry zakonne zniknęły.
Też mnie nie cieszy moje powołanie a nawet zaczęłam w nie wątpić, czuję się niegodna, itd...
Dzięki wstanę dzięki Twojemu świadectwu, otrzepię się i dalej do przodu...
Offline
Gość
Fragment,który mnie poruszył i pomyślałam,że może doda Wam trochę siły
"Dlatego radujcie się,choć teraz musicie doznać
trochę smutku*
z powodu różnorodnych doświadczeń.
Przez to wartość waszej wiary
okaże się o wiele cenniejsza od zniszczalnego
złota,*
które przecież próbuje się w ogniu;"
i
"Wy go miłujecie,choć nie widzieliście,
wy teraz w Niego wierzycie,chociaż nie
widzieliście.
A ucieszycie się radością niewymowną
i pełną chwały,*
gdy osiągnięcie zbawienie dusz,cel waszej wiary."
Gość
Dziewczyny i jak się trzymacie?
Jest lepiej czy jeszcze gorzej?
s. Maksymilla
Jest lepiej, znacznie lepiej
Bo On jest dobry, bardzo dobry...
Offline
Gość
Fajnie, że pytasz
U mnie widać na prawdę poprawę. Poszłam do spowiedzi i ten lęk, smutek ustąpił. Szczerze to nie miałam chęci zaczynać tego wszystkiego od nowa- tego powrotu do Boga, nawracania się, bo wtedy uważałam, że to bez sensu. I w sumie szczerze przyznam, że nie poszłam do tej spowiedzi dlatego, że chciałam coś zmienić. Ale dzisiaj wiem, że to było najlepsze co mogłam zrobić w tej sytuacji.
Ostatnio tak często łapałam takie doły- to było już tak męczące, że nie wiedziałam co z tym robić. Jednak po tej spowiedzi zaczęło się wiele zmieniać. Potrafię się uśmiechać i nawet szkoła nie jest dla mnie już taka straszna Nie przeraża mnie ilość lekcji, sprawdzianów, godzin ile muszę jeszcze spędzić w szkole- jeśli chcesz Panie- okej
Jeszcze chciałabym zaznaczyć, że wielki wpływ na to miała Maryja. Zwracajmy się ze wszystkimi problemami, sprawami do Matki. Ona jest na prawdę dobrą Mamą dla nas i chce nas zawsze wspierać. Maryjo, prowadź mnie do Ojca. Chwała Panu!
s. Maksymilla
U mnie też wiele zmieniła spowiedź. Potrzebowałam takiego szczerego stanięcia przed Bogiem, przyznania się "tak, Panie, zgrzeszyłam przeciw Tobie, ale przyjmij mnie do siebie powtórnie". I przyjął. Z bardziej otwartymi ramionami niżby mi się zdawało. Doświadczyłam jak ważny jest sakrament pojednania, jak ważne jest takie uregulowanie spraw między tobą ,a Bogiem. I rzeczywiście teraz jest łatwiej. Mam w szkole masę sprawdzianów do zaliczenia (proszę o modlitwę mimo wszystko) i w sumie nie wiem jak to robię, ale zaliczam to! I wiem, że nie moją siłą, a Bożymi rękoma! To naprawdę wspaniałe! Więcej też zaczęłam z Nim rozmawiać. Siadam wieczorem na łóżku, zwracam się ku obrazowi, na którym widnieje mój najukochańszy wizerunek Chrystusa modlącego się i zwyczajnie mówię całą relacje z minionego dnia. Gdyby ktoś w tym momencie wszedł do mojego pokoju to by pomyślał, że jestem jakaś dziwna, bo gadam sama do siebie. Ale ja wiem, że nie jestem sama, On jest ze mną!
Naprawdę, nie poddawajcie się. Pan nas doświadcza, mnie też doświadczył, ale to wcale nie oznacza, że o nas zapomina. Wręcz przeciwnie: wylewa swoją łaskę, a my nie chcemy jej przyjąć...
Bo On jest dobry, bardzo dobry...
Offline
Gość
O jak miło mi się czytało Wasze wypowiedzi
Pięknie.
U mnie niestety nie jest tak różowo,ale już nie rozpaczam i nie obwiniam za wszystko Boga.
Wiem,że to ja muszę podjąć decyzję czy chcę coś zmienić.
Mam nadzieję,że niedługo dorosnę do tej decyzji.
s. Maksymilla
Trwać, trwać, trwać!
Bo On jest dobry, bardzo dobry...
Offline
Gość
I ducha nie gasić!
Tak, Pan doświadcza. U mnie w szkole też bywa ciężko- nowe liceum, każdy chce pokazać się z jak najlepszej strony i wszystko mnie już przerastało, nie miałam czasu iść na Mszę Świętą czy odmówić brewiarza, bo nie starczało mi czasu... Teraz jednak staram się dla Boga znaleźć czas zawsze i nie dopuścić się do takiego stanu, w jakim się znalazłam. To jest takie niesamowite, że dopiero w Bogu znalazłam ukojenie smutku i radość życia. Jego działania są tak zadziwiające!
Pamiętam o Was w modlitwie- w tych ciężkich momentach, kiedy to Zły próbuje zająć miejsce w Waszych sercach. Pamiętajcie, że to od Boga pochodzi wszystko i On nad Wami czuwa zawsze- chciejcie Go jedynie odnaleźć i zrobić Mu miejsce w swoim sercu, a będzie WARTO! I również pamiętam o wszystkich ciężko spracowanych uczniach
CHWAŁA PANU, bo wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny!
s. Maksymilla
Dzidziuś, widzę, że u Tobie się utrwaliło "ducha nie gasić!"
Jak jeszcze raz będę się użalać w tym temacie jak ostatnio to proszę, nakrzyczcie na mnie i dajcie mi kopa
Bo On jest dobry, bardzo dobry...
Offline
Gość
Mi również możecie nakopać!
Hehe tak sanderka- na szczęście są tacy dobrzy ludzie co mi to powtarzają chwała Panu za nich!
Gość
Weronika napisał:
Dziewczyny i jak się trzymacie?
Jest lepiej czy jeszcze gorzej?
U mnie też lepiej
Wszystko stało się tak niespodziewanie... Pan Bóg musiał porządnie się nakombinować, by doprowadzić do pewnego spotkania. Poszłam tam na pogaduchy. To była po prostu długaśna, ale bardzo sympatyczna rozmowa o moim życiu. A na koniec usłyszałam, że właśnie wyspowiadałam się i czy chcę coś dopowiedzieć przed rozgrzeszeniem Szkoda, że nie widziałam wtedy swojej miny, musiała być bezcenną Dziewczyny, to w ogóle nie bolało, szok
Od tego czasu z każdym dniem jest coraz lepiej, Pan Bóg powoli i delikatnie (pewnie żeby mnie nie wystraszyć) naprawia moje życie. A ja patrzę jak Mu idzie, no i muszę przyznać, że całkiem nieźle. I dobrze mi z tym
s. Maksymilla
Rzeczywiście to musiał być szok Nieźle
Bo On jest dobry, bardzo dobry...
Offline
Gość
Jak tam u Was, dziewczyny?
Gość
U mnie nie ma żadnego kryzysu.
Bo nie może być mowy o kryzysie wiary,tam gdzie tej wiary już prawie nie ma.
Tak daleko to jeszcze od Niego nie byłam,a ciągle się oddalam i nic nie wskazuje na to,aby coś miało się zmienić.
Gość
Dagmara_992 napisał:
A ja chyba do Was powoli dołączam. Tylko u mnie to wynika ze... znudzenia. Jakoś nie mam ochoty się zbytnio starać o cokolwiek skoro i tak zawsze wychodzi na odwrót. Jak mi na czymś zależy to... (wstawcie tu sobie pewną część ciała). Widzę,że prościej zachowywać się jak większość,czyli przeciętnie... Czasem to mam ochotę właśnie próbować żyć obok Boga,zostawić kościół modlitwę,wszystko... a po prostu żyć,albo udawać że żyję.
Wiesz, że to przypomina mnie? Staram się z wieloma rzeczami, a nie wychodzi. Miałem na prawdę ogromne plany, które miały zmienić moje życie, były tak zaplanowane, że nie mogły się nie udać... i się nie udały stawiając mnie w bardzo niekorzystnej sytuacji. Zamiast zmiany mojego życia, mam dosyć kiepską rzecz - przewlekłą chorobę połączoną z długą rehabilitacją, a groziła mi całkowita utrata wzroku. Ja sobie myślę, że to co chciałem, że to nie było tak do końca dla mnie dobre, a to że się nie udało to reakcja Boga - prosiłem Go żeby Był Obecny w moim życiu, żeby mnie Prowadził - myślę, że Ojciec Uznał, że to jest dla mnie złe, może Ma coś lepszego dla mnie tylko muszę jeszcze dłużej poczekać (a czekam już na prawdę długo) i nie tracę nadziei, że to nadejdzie:)
Ze swojego doświadczenia mogę Ci napisać, że żyć obok Boga, tak jak wiele osób, jest na prawdę trudne. Próbowałem tak żyć, ale to mnie pogrążało, łamało każdego dnia, aż doprowadziło na skraj życia - przez ten czas ani razu się nie uśmiechnąłem, czułem się w środku potwornie źle, jakby była tam jakaś czarna pustka która mnie wsysała do środka i najgorsze było to, że z każdym dniem było coraz gorzej. Będąc z Bogiem, nawet w najgorszej sytuacji mam coś czego wcześniej nie miałem - malutką nadzieję, nadzieję że już niedługo, może za dzień, może za kilka dni, ale się zmieni, w środku jestem spokojniejszy - jestem innym człowiekiem niż wtedy - pogodnym, nawet z optymistycznym spojrzeniem w przód. Polecam zostać z Bogiem, bo któż jak Bóg? Odwagi i wiary dziewczyny
A mnie coś zaczyna dopadać... znowu....
Najpierw "ścigało" mnie słowami z Pisma, z ambony aż dziś na rekolekcjach przegieło, poszłam do spowiednika się wygadać i nagle zobaczyłam jak druga rozgłośnia usiłuje mnie wrobić w pychę...
niestety pozostało totalne zniechęcenie do powołania i do modlitwy za innych - niezbyt ładny owoc.
Mam już nagrany wyjazd do Zgromadzenia a tu taki kwiatek - kompletnie mi "wisi" powołanie, modlitwa, a podczas adoracji to nie mogłam się skupić.
Może nagle powołanie mi odeszło???
nie odczuwam miłości Bożej, nie wiem chyba nawet co to naprawdę jest - czuję się jak zakorkowana butelka.
carramba. nie wiem co z tym teraz.
Ostatnio edytowany przez weraikon (2012-03-03 00:43:43)
Offline
s. Maksymilla
A u mnie dalej do przodu
Bo On jest dobry, bardzo dobry...
Offline
sanderka1000 napisał:
A u mnie dalej do przodu
też tak miałam jakiś czas, ale znowu zaczęły się schody.
Offline