Gość
weraikon napisał:
sanderka1000 napisał:
A u mnie dalej do przodu
też tak miałam jakiś czas, ale znowu zaczęły się schody.
Hej, nie łam się - będzie dobrze. Ja w to wierzę i Ty też w to uwierz Wiem, że to nie jest takie proste, wiem to po sobie, ale gdy Uwierzysz w to, to zobaczysz, że będzie Ci łatwiej
s. Maksymilla
Wiesz, nie wykluczam tego Są wzloty i upadki, ale jak to kiedyś usłyszałam "wiara bez wątpliwości nie istnieje". Stwierdziłam ostatnio (wiem, może to banał, ale to tylko moje przemyślenia), że przez takie kryzysy możemy sami zobaczyć jak duże jest nasze zaufanie do Jezusa. Jeśli Mu nie ufamy, szybko się poddamy. Natomiast kiedy wierzymy, że Pan się troszczy to mimo wszystko jest jakoś łatwiej...
Bo On jest dobry, bardzo dobry...
Offline
Gość
Może nie tyle jak duże jest nasze zaufanie, co jaka jest nasza wiara: łatwo jest wierzyć gdy jest wszystko fajnie, gdy jest dobrze i wszystko się udaje. Schody się zaczynają gdy robi się trudno, nie raz zbyt trudno - wtedy jest taka jakby próba wiary: czy wierzę na prawdę, czy też się poddam. To moje własne spojrzenie na to, więc jeśli w którymś miejscu się mylę, to mnie poprawcie:)
Piotr napisał:
Może nie tyle jak duże jest nasze zaufanie, co jaka jest nasza wiara: łatwo jest wierzyć gdy jest wszystko fajnie, gdy jest dobrze i wszystko się udaje. Schody się zaczynają gdy robi się trudno, nie raz zbyt trudno - wtedy jest taka jakby próba wiary: czy wierzę na prawdę, czy też się poddam. To moje własne spojrzenie na to, więc jeśli w którymś miejscu się mylę, to mnie poprawcie:)
Nie, nie mylisz się.
zauważyłam, że już tak łatwo się nie poddaję, ale jest coraz trudniej i już "jadę po bandzie". Ale jak Pan zapowiedział "Jest ze mną" i zaczynam w to wierzyć i dziś poczułam się silniejszą.
Offline
Gość
weraikon napisał:
Piotr napisał:
Może nie tyle jak duże jest nasze zaufanie, co jaka jest nasza wiara: łatwo jest wierzyć gdy jest wszystko fajnie, gdy jest dobrze i wszystko się udaje. Schody się zaczynają gdy robi się trudno, nie raz zbyt trudno - wtedy jest taka jakby próba wiary: czy wierzę na prawdę, czy też się poddam. To moje własne spojrzenie na to, więc jeśli w którymś miejscu się mylę, to mnie poprawcie:)
Nie, nie mylisz się.
zauważyłam, że już tak łatwo się nie poddaję, ale jest coraz trudniej i już "jadę po bandzie". Ale jak Pan zapowiedział "Jest ze mną" i zaczynam w to wierzyć i dziś poczułam się silniejszą.
Jeśli Cię to pocieszy, to Nie Jesteś Sama. Ja od dłuższego czasu "jadę po bandzie" i robię tak zwaną dobrą minę do złej gry, daję innym rady, a samemu sobie nie umiem doradzić. Ciągle mam coraz trudniej, mam sytuacje/sprawy które przerastają moje możliwości. Chociażby teraz gdy piszę, mam takich kilka spraw które są ponad moje siły i nic z nimi nie jestem w stanie zrobić i czekam co się stanie - do cierpliwych nie należę - chociaż beznadziejnie to wygląda to mam nadzieję na poprawę i staram się nie załamywać.
Gość
Szacunek Piotrze.
Ja kiedy chcę przy Nim wytrwać to daję radę przez 3 czasami 4 dni.
A potem znowu wciąga mnie to moje bagienko.
I już nawet postanowienia poprawy nie ma.
Tzn ja chciała bym być znowu blisko Niego,jednocześnie nie rezygnując z mojego obecnego życia,a tak się nie da.
Myślałam,że jak się oddalę i sparzę to szybciutko wrócę,no ale niestety...Jest coraz trudniej wrócić.
Zrezygnować z pewnych rzeczy,które mnie niszczą.
Gość
Nie ma co podziwiać. Życie dokręciło mi śrubę i mnie złamało przez co w końcu się załamałem...
witaj Piotrze, ja właśnie wyłaże na prostą po tym jak próbowałam porzucić, zniszczyć powołanie.
nie jest łątwo mi iść za Jezusem - poprostu jestem bożym głupkiem bo nie wiem jak mam rozpoznawać Boże natchnienie, znaki, wierzyć w Bożą miłość - bardzo chce ale mi ciągle od roku nie wychodzi...
a tak bardzo bym chciała zatonąć w Jego miłości, ech a tu szarpię się ciągle...
Offline
s. Maksymilla
No tak, za długo było dobrze. Tego można było się spodziewać...
Byłam ostatnio u spowiedzi po 3 miesięcznej przerwie, powiedziałam wszystko i naprawdę czułam się cudownie, szczególnie wtedy, gdy kapłan zwracał się do mnie "dziecko". Wtedy czułam, że rzeczywiście przyszłam do kochającego i miłosiernego Boga Ojca. Nie minęły 3 dni, a ja kaput. Siedziałam na Mszy i zastanawiałam się co ja tam w ogóle robię. Mogłam iść do Komunii, ale coś mi mówiło "Nie idź! Nie możesz!" Z dziwnym bólem serca poszłam. Później biłam się z myślami czy aby na pewno dobrze zrobiłam... Krzyczę do Niego, mówię, że mam dość, zadaje setki pytań, ale On wciąż milczy (albo to ja już ogłuchłam). Idę na tę Mszę, ale w sumie to grubo zastanawiam się po co w ogóle to robię. Jak jestem na adoracji to ryczę cały czas tak po prostu, nawet nie znam powodu.
Ostatnio w naszej parafii zrobiliśmy czuwanie Taize. Była też modlitwa przy krzyżu jak to na Taize jest. Pierwszy raz podeszłam by dotknąć czołem krzyża i adorować Chrystusa. Ale jak na dzień dzisiejszy już wiem, że są dwie rzeczy, których nie zrobię: nie podejdę do modlitwy wstawienniczej ani adoracji krzyża. Jak wstałam i usiadłam w ławce to się tak trzęsłam, że nie mogłam normalnie usiedzieć w ławce. Jak wstrzymałam ręce to trzęsło mi się wszystko inne. Czułam się identycznie jak po modlitwie wstawienniczej (a to nie było cudowne uczucie)...
Chciałam o tym pogadać z którymś z kapłanów, ale mam wrażenie, że to jakieś błahe rzeczy, o których nawet nie warto rozmawiać. W sumie jednemu coś tam napomknęłam, że chciałabym pogadać, ale stwierdził, że jest zajęty (podał powód). Szkoda tylko, że ma czas na spotkania i kawki z innymi (dobra, może tu zaczyna się moje osądzanie, ale jeśli ma czas to po co głupio gada, że go nie ma. Niech powie, że nie chce i tyle). A do drugiego głupio mi trochę iść, bo w sumie się nie znamy, zamienimy kilka zdań o jakiś pierdołach, ale nic poza tym. Choć to ten sam, u którego ostatnio byłam u spowiedzi takiej w 4 oczy. Ale mimo tego wydarzenia jakoś nie mam odwagi do niego iść.
Podsumowując: tak, po raz kolejny się zgubiłam. Jednak teraz jest jeszcze gorzej niż ostatnio. Życzę powodzenia nam wszystkim...
P.S. Fajnie się słucha te wszystkie teksty, że "Bóg jest Miłością, On jest miłosierny i mocny, pomoże Ci, zatroszczy się" itp. itd. Nie zaprzeczam temu. Ba! Ja wiem, że tak jest. Ale kiedy słyszę tego typu rzeczy to w ogóle mnie to nie rusza. Takie "aha, ok" i nic poza tym. Tak bardzo chciałabym się na Niego otworzyć, wydaje mi się, że w ogóle nie wpuszczam Go do swojego życia choć bardzo chcę. Znów coś nam przeszkadza, On jest taki nieobecny, ja z resztą też. Mam wrażenie jakbym była jakaś ograniczona.... Ach, z resztą ,szkoda słów.
Ostatnio edytowany przez sanderka1000 (2012-03-15 17:17:19)
Bo On jest dobry, bardzo dobry...
Offline
s. Maksymilla
Nie, brat odpada Nasz braciszek jest naprawdę kochany, ale nie wyobrażam sobie, że mogłabym z nim o czymś takim rozmawiać
W umie to przepraszam, że Wam prawie morały, a sama jak przyjdzie co do czego nie potrafię ię pozbierać i dostosować do tego, co piszę. Nie wiem już gdzie szukać pomocy i czy w ogóle jej szukać.
Bo On jest dobry, bardzo dobry...
Offline
s. Maksymilla
Z tą samooceną to też by się w górę troszkę przydało
Musiałaś chyba źle zinterpretować mojego posta wtedy albo to ja coś niejasno napisałam, bo kierownika jako takiego oficjalnego nie mam. Znam jednego kapłana, któremu ufam bezgranicznie, jednak mamy tylko kontakt mailowy/Skype. Ostatnio mieliśmy rozmawiać, ale on się nie odzywa. W sumie odchodzę od zmysłów, bo nie wiem co się stało, ale znając życie jest zajęty. A kierownika szukam, to pragnienie co raz bardziej się jakoś tam we mnie odzywa, ale niestety znaleźć nie mogę. Gdybym go miała to pewnie bym tu nie pisała aż z takim wyrzutem
Bo On jest dobry, bardzo dobry...
Offline
sanderka1000 napisał:
Ostatnio w naszej parafii zrobiliśmy czuwanie Taize. Była też modlitwa przy krzyżu jak to na Taize jest. Pierwszy raz podeszłam by dotknąć czołem krzyża i adorować Chrystusa. Ale jak na dzień dzisiejszy już wiem, że są dwie rzeczy, których nie zrobię: nie podejdę do modlitwy wstawienniczej ani adoracji krzyża. Jak wstałam i usiadłam w ławce to się tak trzęsłam, że nie mogłam normalnie usiedzieć w ławce. Jak wstrzymałam ręce to trzęsło mi się wszystko inne. Czułam się identycznie jak po modlitwie wstawienniczej (a to nie było cudowne uczucie)...
Co do modlitwy przy krzyżu. Pamiętam w 2010 roku jak byłam pierwszy raz w Taize i uczestniczyłam w tym to miałam podobnie,że jak odeszłam od krzyża to się cała trzęsłam i powiedziałam sobie-teraz w lipcu jak byliśmy 2011,że nie pójdę to krzyża nie i koniec. I pamiętam,że o 23 kiedy w sumie kościół opustoszał i nie było prawie nikogo,że coś mnie tchnęło-idź. I poszłam z nogami jak z waty,uklęknęłam i tak byłam..nie wiem 30,45 minut. Ale wtedy jakby coś ze mnie wyszło. Cała złośc, gniew,wątpliwości..Poczułam jakbym była przytulona przez Jezusa. Tą całą Jego miłością,bo On rozpiął swoje ramiona,żeby mnie przytulić.. I przytulił mnie.
Więc nie rezygnuj z tego,pozwól żeby Cię przytulał!
Co do modlitwy wstawienniczej. Nie brałam w niej udziału.
Ale teraz w sobotę wybieram się na modlitwę o uzdrowienie prowadzoną przez Jerozolimę.
A co do tego wszystkiego. Ja widzę,że mimo,że idę z myślami "po co mi to" do spowiedzi,czy na Msze i przyjmuje do serca Jezusa w postaci chleba to mimo,że autentycznie wydaje mi się,że nic się nie dzieje,że nic do mnie nie mówi tylko milczy i patrzy na mnie to On we mnie jest. Ja żyje w Nim,a On jest we mnie. I to jest piękne!
Offline
s. Maksymilla
No, ja niestety nie mogę powiedzieć, że On jest we mnie. Może teoretycznie, gdy Go przyjmuję itp. to tak. Jednak nie potrafię Nim żyć. Tak jak to ładnie dziś powiedział jeden z ojców na kazaniu "Jezus pociągał za Sobą tłumy i otwierał serca wielu. Jednak nigdy nie mógł pociągnąć za sobą i otworzyć serc faryzeuszy i uczonych w piśmie". Mam wrażenie, że tak jest i ze mną. Niby znam Chrystusa, słucham Jego słów (faryzeusze też znali Pismo, słuchali co mówi Chrystus), ale mimo tego nie umiem wpuścić Go do swojego życia. Moje serce jest zamknięte, On nie ma klucza, a ja go zgubiłam. Możemy sobie wysyłać alfabet morsa przez drzwi. Ale nic poza tym.
W modlitwie przy krzyżu uczestniczyłam tylko raz, natomiast w modlitwie wstawienniczej dwa razy i zawsze czułam to samo. Oczywiście nie chcę zakładać, że tak będzie zawsze i koniec, bo może potrzebuje 2548674 takich razów, jednak nie chce przeżywać tego po raz n-ty. Jak dla mnie to za mocne doświadczenie.
Jak napisałaś o tej modlitwie o uzdrowienie to mi się skojarzyło, że ten kapłan, który stwierdził, że nie ma czasu wysyłał mnie na świadectwo spotkania z egzorcystą i modlitwę o uwolnienie bodajże. Wyśmiałam go oczywiście. Co jak co, ale tego to już w ogóle nie przetrwam...
Bo On jest dobry, bardzo dobry...
Offline
Sanderka mi się wydaję, że Ty po prostu za dużo od siebie wymagasz...Czytając Twoje posty na tym forum można wnioskować, że jesteś bardzo blisko Boga i jesteś poukładaną dziewczyną. Wiem, że chciałabyś "czuć" tego Boga jeszcze bardziej, ale często jest tak, że oprócz tego, że wiemy że wierzymy to nic więcej nie ma. Ktoś wyżej napisał, że szatan często robi psikusy i On czasem robi tą "pustkę" w sercu. Ale mimo tego, że czujemy pustkę, Bóg jest blisko, pozwól sobie czasem na te chwile...to nic złego...
Jeżeli masz jakąś zaufaną osobę to warto porozmawiać, ale to naprawdę musi być ktoś do kogo masz zaufanie. Ja mam taką taktykę, że o sprawach duchowych nie rozmawiam z ludźmi, nawet nie umiałabym ubrać w słowa tego co przeżywam, zresztą pozwalam sobie czasem na te "ciemności" i mogę Cię zapewnić, że im mniej zwracasz na nie uwagę tym szybciej mijają. Najgorzej to zadręczać się. ZAUFAJ. Pamiętam
Offline
Gość
Sanderka...
Cóż ja Ci mogę powiedzieć...
Powiem Ci,że jest rewelacyjnie! ;)
Pewnie to Cię zaskoczy,ale zobacz,mogłabyś olać sprawę (tak jak to zrobiłam ja) mieć do Niego pretensje,że odszedł,że w ogóle to Go nie ma.Mogłabyś go zostawić,a Ty co robisz?A Ty trwasz i to jest piękne!
Wydaje mi się,że na tym polega nasz wiara,trwać gdy jest dobrze,ale i gdy nie widzimy sensu,nie czujemy żadnych emocji.
Każdy z nas nosi jakiś tam bagaż emocjonalny i to też odbija się na naszej relacji z Nim.
Osobiście bardzo gorąco polecam konferencje o.Adama do zdobycia na fejsie 'langusta na palmie"
szczególnie tą o plackach z rodzynkami ze środy ;)
Jeśli chodzi o modlitwę wstawienniczą,modlono się nade mną raz,nie czułam nic siedziałam i siedziałam,tradycyjnie masakrycznie wystraszona,nie wiem dlaczego,często jestem taka wystraszona,jakbym się dusiłam,nawet kiedy chodziłam na Adorację tak się czułam,zamiast spokoju to takie coś...
A trzęsłam się niesamowicie,a co się trzęsłam to oni te ręce coraz bardziej ;]
Jeżeli czujesz się z tym źle,boisz się,masz negatywne doświadczenie to może lepiej nie idź.
Nie rób nic wbrew sobie.
Jeżeli mogę Ci coś poradzic to,zachowaj spokój.Oddaj to Jemu.Nie musisz spędzać całych godzin na modlitwie.
Śmieszne,udzielam komuś rad,a sama nie potrafię się do nich zastosować;)
Ostatnio tak sobie myślałam czy pewne rzeczy,które zrobiłam nie mają na mnie teraz wpływu.W sumie wolę to traktować jako zabawę.Nie wiem może sama się wkręcam.
Niestety ale podczas Wielkanocy raczej do Komunii nie przystąpię.
s. Maksymilla
Wiem, że Bóg dopuszcza do naszego życia także pustkę. Nie przeczę, bo już nie raz ją przeżywałam i wcześniej (mimo tej pustki) wiedziałam, że On jest ze mną, że troszczy się itp. Ale nigdy nie było tak, jak teraz.
Może ja rzeczywiście zbyt panikuje i wymyślam sobie jakieś niestworzone rzeczy... Dlatego też z reguły z nikim nie rozmawiam, bo mam wrażenie, że ludzie mają 246874 innych ważniejszych problemów do rozwiązania (swoich czy innych, którzy do nich przychodzą) i naprawdę mało ich interesuje to, co się dzieje u mnie.
Bo On jest dobry, bardzo dobry...
Offline
Uważam, że to nieprawda... Sanderka głowa do góry...na pewno wokół Ciebie są ludzie, którym nie jest obojętny Twój los...jestem pewna....
Offline
sanderka1000 napisał:
Ale jak na dzień dzisiejszy już wiem, że są dwie rzeczy, których nie zrobię: nie podejdę do modlitwy wstawienniczej ani adoracji krzyża. Jak wstałam i usiadłam w ławce to się tak trzęsłam, że nie mogłam normalnie usiedzieć w ławce. Jak wstrzymałam ręce to trzęsło mi się wszystko inne. Czułam się identycznie jak po modlitwie wstawienniczej (a to nie było cudowne uczucie)...
Jeszcze raz Cię zacytuje,ale chcę nawiązać do modlitwy wstawienniczej. Dzisiaj byłam na modlitwie o uzdrowienie-w sumie dopiero wróciłam,wiec moja odpowiedź będzie nieskładna,ale postaram się w miarę. I tak w połowie modlitwy nawet dalej ojciec mówi "teraz poproszę was na środek-wspólnota Jerozolima,a was którzy jesteście zapraszam do podejścia do modlitwy wstawienniczej. I w ogóle szok ;O. W sumie nie wiedziałam sama,czy chce podejść,czy nie,ale nagle zobaczyłam,że stoje już w kolejce. I w pewnym momencie zrobiło mi się zimno i się trzęsłam-oczywiście Weronika zwaliła wszystko na kościół,bo przecież po 2,5 godzinie miało mi się prawo zrobić zimno. I kiedy byłam coraz bliżej to jakbym niczego wokół nie słyszała, konkrtetniej innych ludzi. I w ogóle ja byłam nastawiona negatywnie do tego,że ponoć są omdlenia w czasie modlitwy odpowiadając "taa jasne, na pewno,akurat" a dzisiaj kiedy byłam już tak blisko-były ze 2 osoby przede mną nagle patrze-nie słysze,bo nie słyszałam nic tylko patrze ludzie wokół przestraszeni,a kobieta osunęła się na ziemie,i tak z 2-3 minuty po prostu leżała,no spała. I w ogóle totalny szok. ;O A jak ja już odeszłam od modlitwy poszłam przed Najświętszy sakrament to nagle miałam taki spokój w sobie i pokój jak chyba..nie pamiętam nawet.
Eh człowieku małej wiary..
Offline
no to może ze mną coś nie tak....
ja po prostu staram się Was zrozumieć i nie mogę......
może po tylu egzorcyzmach i modlitwach o uwolnienie pokićkało mi się w głowie????
Ale ja to nawet do 2 księży na wstawienniczej idę - bardzo to lubię, no dobra uwielbiam bliskość Pana i jego miłość i owoce takiej modlitwy.
jestem na 2 poziomie seminarium odnowy wiary i mieliśmy chrzest w Duchu Św - no i padłam, a jakże - często tak mam, ale jak wróciłam do ławki to miałam taki pokój i odwagę chwalić całą sobą Boga że zaczęłam śpiewać chyba po hebrajsku a słowa były z mocą i jakby w formacie 3D......
pozdrawiam i naprawdę nie koncentrujcie się na odczuciach a tylko na Bogu nie na strachu, telepawkach tylko na NIM!!!
buziaki odważne wojowniczki boże.
Offline